top of page
  • Zdjęcie autoraAnka Mazovshanka

Łzy Złotego Księżyca, rozdział 8

Zaktualizowano: 21 gru 2023

Wstawał świt, powietrze było rześkie, a pierwsze promienie słońca zaczynały już złocić wierzchołki gór pod nimi. Chmurołap obrał kurs na południowy zachód, by dotrzeć aż nad pustynię Ysh-Mirral. Po nocy żniw większość załogi udała się na spoczynek, ale doktor Alonzo ciągle siedział przy biurku, wpatrując się w dane wyświetlane na ekranie. W zamyśleniu potarł skroń. Był prawie pewny, że ma rację. Jednakże na ostateczny dowód trzeba będzie jeszcze poczekać. Nalał sobie wina i pociągnął spory łyk.

- Tak... Wreszcie zamknę ci usta i dostanę to, co mi się należy - mruknął pod nosem. Uśmiechnął się do swoich myśli. Wystarczy tylko jeden ruch i elementy układanki wskoczą na swoje miejsce. Spojrzał na zamkniętą na klucz szafkę, zdjął okulary i rozsiadł się wygodnie w fotelu. - Już niedługo...


Ostatniej nocy dopisało im szczęście. Ładownie Chmurołapa były niemal pełne, toteż kapitan Alvaro postanowił wrócić do macierzystego portu. Teraz, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Tristan wreszcie znalazł chwilę dla siebie. W takich momentach zwykł wdrapywać się na osłony słonecznych żagli albo siadywać na fordeku, skąd mógł podziwiać widoki. Stał teraz na pokładzie dziobowym tuż obok przednich dział. Friggar leciał na tyle nisko, że Tristan z łatwością mógł zobaczyć stado długonogich bashri galopujących po piaszczystych wydmach. Przymknął na chwilę oczy, myśląc o tym, jak miło znów będzie wrócić do domu i usłyszeć od sióstr najświeższe ploteczki.

- Śnisz na jawie?

Drgnął na dźwięk głębokiego głosu. Doktor Alonzo podszedł tak cicho, że chłopak nie usłyszał jego kroków.

- Myślałem o siostrach. Na pewno znów zasypią mnie nowinkami o swoich miłosnych podbojach.

- Może liczą, że kiedyś ty odwzajemnisz się tym samym. - Doktor rozciągnął usta w uśmiechu.

- Nie, nie jestem dobrą partią. - Tristan potrząsnął głową. - Zresztą moja praca jest dla mnie najważniejsza.

- Ach tak. - Mężczyzna musnął palcami szyję chłopaka, czując jak przechodzi go dreszcz. - A ja myślę, że ktoś jeszcze zawróci ci w głowie. - Zaczął rozpinać guziki kombinezonu Arborianina.

- Nie tu! Ktoś zobaczy...

- Jesteśmy teraz sami. - Darius nachylił się i szeptał wprost do ucha chłopaka. - Zresztą wiem, że cię to podnieca. Ledwo cię dotknąłem, a ty już jesteś twardy. - Trzymał Tristana przed sobą w mocnym uścisku, szczypiąc jego sutki.

Arborianin zdusił jęk. Odchylił głowę w tył i zamknął oczy. Jedna ręka doktora zsunęła się niżej. Tristan ze świstem wciągnął powietrze, a wtedy palce Dariusa wśliznęły się do jego ust. Poczuł dziwny, cierpki smak, ale zaraz o tym zapomniał, bo ręka doktora tam w dole przystąpiła do intensywniejszych pieszczot. Tristan wysunął biodra w przód, drżąc na całym ciele. Jeszcze moment i...

- A niech to! Muszę wracać. - Doktor wyciągnął z kieszeni chustkę i wytarł ręce. - Powinienem dopilnować właściwej temperatury mieszanki, inaczej cała partia sporządzanego przeze mnie leku będzie bezużyteczna. Przykro mi, że będziesz musiał dokończyć sam.

Tristan osunął się na zimną stal pokładu, patrząc jak doktor oddala się szybkim krokiem. Był zawiedziony i wściekły. Zacisnął pięści, mrugając oczami, by powstrzymać łzy.

"Dlaczego to robię? Dlaczego pozwalam mu to? Jestem żałosny!"

Podniósł się, zapiął kombinezon i pobiegł do swojej kajuty.


Kończył właśnie śniadanie, gdy poczuł dziwne wibracje. Po chwili rozległ się huk, a cały okręt zatrząsł się. Kubek spadł ze stołu, ziołowa herbata rozlała się na podłodze. Tristan zerwał się z krzesła i wybiegł na pokład. Dobiegło go wycie syren ostrzegawczych. Chwycił przebiegającego obok mężczyznę za ramię.

- Co się dzieje?

- Zostaliśmy zaatakowani! Próbują przebić naszą tarczę energetyczną.

- Kto?

- Wygląda jak ścigacz Zathrai.

Tristan poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Puścił ramię mężczyzny, a ten pobiegł dalej. Zathrai? Tutaj, nad Oceanem Breth? Tak daleko na południu? To nie miało sensu. Coś śmignęło po niebie nad nimi, a zaraz potem znów rozległ się huk. Arborianin kątem oka dostrzegł ciemny kształt. Przenikliwy świst dotarł do jego uszu tym razem z drugiej strony. Jeszcze jeden?

- Uważaj! - Ktoś krzyknął i z całej siły odepchnął go tak, że poleciał do tyłu i uderzył plecami o reling. Błysk światła niemal go oślepił, a jeden ze słonecznych żagli eksplodował, rozsiewając wokół snopy iskier.

Kiedy odzyskał ostrość widzenia, zobaczył Vernona, pilota Mekantisa, leżącego na pokładzie. Mężczyzna przyciskał prawe ramię, próbując zatamować krew. Mięśnie były rozszarpane, a ręka zwisała bezwładnie.

- Jesteś ranny! - Tristan oderwał rękaw koszuli Vernona, po czym mocno obwiązał ramię powyżej rany.

- To tylko draśnięcie. - Mężczyzna niezdarnie podniósł się, spoglądając w stronę podobnej do owada maszyny.

- Zwariowałeś? Nie dasz rady pilotować w tym stanie!

- Muszę! Qasim nie dopadnie ich sam.

- Ilu ich jest?

- Trzech. Ale są uzbrojeni po zęby.

Tristan widział jasne rozbłyski oznaczające, że Chmurołap ostrzeliwuje wroga, ale żaden pocisk nie trafił. Ścigacze były zbyt szybkie, a chmury ułatwiały im ukrycie się.

- Ja będę pilotował. - Zdecydował w ułamku sekundy.

- To nie ćwiczenia.

- Wiem. Przeszedłem szkolenie bojowe.

- Ale nigdy nie zabijałeś.

- Poradzę sobie. - Tristan zacisnął zęby. Spojrzał na mężczyznę i dostrzegł w jego oczach aprobatę.

- Idź.

Arborianin skinął głową i pobiegł w stronę Mekantisa. Pierwsza maszyna już jakiś czas temu poderwała się do lotu. Przesunął dźwignię, zwalniając zaczepy, po czym wdrapał się do kokpitu. Kiedy tylko osłona zamknęła się, uruchomił silniki i wzbił się w powietrze. Ścigacz Zathrai przemknął obok niego. Wystrzelone pociski minęły go o kilka cali. Tristan pociągnął wolant i pomknął za obcą jednostką. Mekantisem zakołysało, przez co nieco zboczył z kursu. Eksplozja nastąpiła tuż za nim.

- Osłaniam cię! - w kokpicie rozległ się głos Qasima.

- Dzięki!

- Tristan? Co tu u diaska robisz?!

- Vernon jest ranny, zastąpiłem go.

- A niech to! - Nie było czasu na kłótnie. Ścigacze zawracały i ponawiały ataki. Qasim odpalił pociski i zanurkował w dół.

Dwa statki puściły się za nim. Trzeci właśnie brał na cel ludzi obsługujących działa na pokładzie Chmurołapa.

- O nie! Nie zrobisz tego! - Arborianin podleciał bliżej i wystrzelił pociski. Jeden przeszedł bokiem, ale drugi trafił w prawy statecznik. Ścigacz stracił sterowność, ale nie na tyle, by zrezygnować z ataku. Rozjuszony Zathrai skierował teraz swą uwagę na Mekantisa. Wszystko trwało kilka sekund, ale Tristan miał wrażenie, że czas rozciągnął się.

"Co się dzieje? Nie mogę się ruszyć!" Poczuł nagle, jakby całe jego ciało skamieniało. Nie był zdolny do jakiegokolwiek ruchu, nie mógł ani zrobić uniku, ani uruchomić działka. "Dlaczego nie panuję nad swoim ciałem?" Oblał go zimny pot. Widział, jak Zathrai zbliża się i zanim ścigacz runął w dół, wystrzelił pocisk. "Nie!!!" Ogień pochłonął maszynę, eksplozja wgniotła Tristana w fotel, osłona pękła z trzaskiem, a odłamki boleśnie wbiły się w ciało. Mekantis rozpadał się, wirując w powietrzu w szalonym, przedśmiertnym tańcu. Arborianin dostrzegł jeszcze wrogi statek uderzający o powierzchnię wody, a potem przeciążenie pozbawiło go przytomności.

zdjęcie pochodzi ze strony Unsplash


21 wyświetleń2 komentarze

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page