top of page
  • Zdjęcie autoraAnka Mazovshanka

Łzy Złotego Księżyca, rozdział 12

Głuchy dźwięk zdawał się dochodzić zewsząd. Stuk-stuk-stuk... Niczym tykanie olbrzymiego zegara. Artemis stąpał powoli po gładkiej marmurowej posadzce. Wreszcie je zobaczył. Monstrualne koła zębate obracały się z głośnym stukotem, a z każdym ich obrotem powietrze wokół drgało i migotało. Nagły błysk rozświetlił mrok przed nim. Światło odbiło się od jakiejś pionowej powierzchni. Lustro? Artemis dostrzegł własne odbicie. Ta sama twarz, te same oczy, włosy, kształt ust, a jednak... Im dłużej patrzył, tym więcej miał wątpliwości.

"To nie jestem ja".

Lustrzane odbicie wyszczerzyło zęby w złowrogim uśmiechu. Ze zwierciadła wysunęła się dłoń i w ułamku sekundy zacisnęła palce na gardle Artemisa.

"Nie mogę oddychać! Co się dzieje?"

Obraz zaczął się zamazywać, jeszcze chwila, a straci przytomność. Musi zaczerpnąć powietrza, musi rozewrzeć te zaciskające się coraz mocniej palce. Musi...

Usiadł na łóżku, dysząc ciężko. Otaczały go znajome meble i przedmioty. Okno było otwarte, a rozbity wazon leżał na podłodze.

"To sen? Znów tylko sen?"

Ostatnio coraz częściej dręczyły go podobne koszmary. Zadrżał. W pokoju zrobiło się zimno, choć przecież był środek jesieni. O tej porze roku w Silvantii wciąż powinno być ciepło i słonecznie. Wstał, narzucił szlafrok i wyjrzał przez okno. Ciemne chmury zasnuwały niebo, a wiatr szarpał koronami drzew. Westchnął i zaczął sprzątać kawałki potłuczonego wazonu. Będzie musiał pamiętać, by dobrze zamykać okno i nie stawiać kruchych przedmiotów na parapecie.

Po śniadaniu spakował plecak na kolejną wyprawę i już zamierzał wyjść, gdy jego wzrok padł na oparty o ścianę kostur. Czy to tylko jego wyobraźnia? Nie, kryształy naprawdę rozjarzyły się na moment. Nagle pod stopami poczuł drżenie, jakby cały budynek został wprawiony w wibracje. Zaraz potem usłyszał raniący uszy świst, po którym nastąpiła seria głośnych grzmotów. Zawyły syreny alarmowe. Artemis rzucił plecak i puścił się pędem na podwórze. Zastał kilku kolegów i Mistrza Alasdaira wpatrujących się w jeden punkt na horyzoncie. Inni pracownicy Królewskiej Biblioteki właśnie biegli w tamtym kierunku.

- Mistrzu, co się dzieje? - spytał, czując nagłą suchość w ustach.

- To ścigacz Zathrai. Uszkodził jeden z królewskich friggarów, ale został zestrzelony.

- Zathrai! - Artemis poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Zacisnął pięści.

- Nie powinieneś tego oglądać. - Dłoń Mistrza spoczęła na ramieniu Arborianina. - Wyjedź tak jak planowałeś.

- Wręcz przeciwnie, Mistrzu. Muszę tam iść. Jeśli ocalał, chcę spojrzeć mu w twarz.

Mężczyzna przez chwilę patrzył w oczy swego asystenta, lecz wreszcie skinął głową.

- Niech tak będzie. - Mistrz Alasdair zmarszczył brwi. - Ale bądź ostrożny.

Artemis skłonił się Mistrzowi, po czym pobiegł do stajni. Wyprowadził Pon-Pon i ściskając uzdę, skierował się w stronę pól uprawnych.

"Hej, skąd ten pośpiech?"

- Przepraszam, Pon-Pon, ale nie czas na pogawędki. Muszę szybko dotrzeć w pewne miejsce.

"Ha, więc to nie będzie miła wycieczka."

- Nie tym razem.

Lamukha parsknęła w odpowiedzi, ale posłusznie podążyła za Arborianinem. Pojedyncze drzewa na skraju zagajnika były teraz połamane, a ziemia leżącego dalej pola zryta i naszpikowana stalowymi odłamkami. Pęknięty kadłub oraz fragmenty silnika sterczały niczym kości w otwartej ranie. Artemis nie zwracał uwagi na stojących w pewnej odległości gapiów, których huk eksplozji wywabił z okolicznych domostw. Wolnym krokiem zaczął zbliżać się do zniszczonej maszyny. W powietrzu unosiły się pasma zielonkawobłękitnej mgły, resztki ogniw energetycznych ulegały dezintegracji. Arborianin dostrzegł jakiś ruch w kokpicie. Teraz był pewien, że pilot wciąż żył. Artemis zbliżył się do wraku i spojrzał na Zathrai przyszpilonego do fotela. Przenikliwe, głęboko osadzone oczy, orli nos i mocna linia szczęki. Długie włosy po jednej stronie głowy pozlepiane były krwią, druga strona była wygolona. Z piersi sterczały powalane krwią ostre kawałki pogiętej blachy. Wiedział, że umiera. Jego oczy napotkały wzrok Artemisa, usta na moment wykrzywiły się w parodii uśmiechu.

- Dobij mnie. - Nieznacznym gestem wskazał zakrzywiony nóż przy pasie, którego nie miał siły wyciągnąć.

Artemis miał wrażenie, że słyszy tylko łomot własnego serca. Tyle razy wyobrażał sobie, że spotyka na swojej drodze znienawidzonych Zathrai, a oni umierają straszliwą śmiercią, tak jak umierali jego pobratymcy, jego rodzina. Teraz to było co innego. Stał jak sparaliżowany. Miał ochotę sięgnąć po nóż i poderżnąć temu mężczyźnie gardło, ale nie mógł tego zrobić. Nie potrafił się zmusić, by uczynić jakikolwiek ruch.

- Nie ma w tobie litości. - wychrypiał Zathrai. - Jak w was wszystkich... - Odsłonił zęby w grymasie pełnym pogardy i goryczy, a potem z głośnym rykiem zaczął się szamotać, by uwolnić ciało od stalowych szponów. Krew chlusnęła mu z ust, wzrok zmętniał, głowa opadła bezwładnie na pierś. Był martwy.

Artemis zasłonił dłonią usta, czując narastające mdłości. Łzy spływały mu po twarzy. Odwrócił się i pobiegł niemal na oślep w kierunku zagajnika. Upadłby twarzą w bruzdę wilgotnej ziemi, gdyby nie Pon-Pon, która podbiegła i wsunęła mu pysk pod ramię. Chłopak objął mocno szyję zwierzęcia i rozpłakał się.

"No już. Wyrzuć to z siebie."

Przed oczyma stanęły mu obrazy z przeszłości. Ciała leżące na ulicach, krew spływająca rynsztokami. Krzyki kobiet, płacz dzieci, potworne rany zadawane przez barbarzyńskich najeźdźców. Tyle razy w wyobraźni brał do ręki miecz i przebijał górującego nad nim Zathrai. Tyle razy wyobrażał sobie, jak potężny, żądny krwi wojownik osuwa się na ziemię i nieruchomieje. A teraz...

"Płacz, chłopcze, płacz", szeptała Pon-Pon w jego myślach. "Ja wiem, nie jesteś taki, nie mógłbyś zabić, nie tracąc przy tym własnej duszy."

Artemis mocniej wtulił się w długą szyję lamukhi. Nie próbował powstrzymywać łez. Kiedy wreszcie się uspokoił, powlókł się z powrotem do Biblioteki. Na jego widok Mistrz tylko kiwnął głową, dając do zrozumienia, że zwalnia go z obowiązków na tak długo, jak będzie tego potrzebować.

Spotkali się dopiero wieczorem w gabinecie Mistrza. Mężczyzna położył dłoń na ramieniu Artemisa.

- Nie powinienem był ci pozwolić tam iść.

- Musiałem tam być, Mistrzu. Myślę, że to pozwoliło mi coś sobie uświadomić. Czuję się dobrze i mogę jutro wyruszyć do Yngrael.

Mężczyzna spojrzał uważnie na swego podopiecznego i potarł w zamyśleniu brodę.

- Zanim wyruszysz, chcę, żebyś coś zobaczył. - Wziął leżący na biurku dokument i podał go Artemisowi. - Były dwa statki Zathrai. Drugi się wymknął, a to znaleźliśmy we wraku. Oczywiście to kopia, oryginał leży bezpiecznie w skarbcu.

Artemis przebiegł wzrokiem pismo oraz fragment jakiegoś schematu. Rozpoznawał niektóre symbole.

- Jeśli uda ci się coś z tego zrozumieć, daj mi znać. To może być ważne.

- Oczywiście, Mistrzu.

Wróciwszy do swego mieszkania, Artemis jeszcze raz przyjrzał się kopii dziwnego dokumentu. Wydobyty z wraku oryginał musiał być w znacznej mierze zniszczony, bo nawet niewprawne oko mogło dostrzec niekompletność zapisu. Jeden symbol powtarzał się dwukrotnie. Pierwsza jego część znaczyła "gubić, tracić", zaś ozdobny zawijas na dole oznaczał "ziemię władcy". Zagubione państwo? Nie, coś tu nie pasowało. Utracone królestwo! Słyszał już kiedyś to wyrażenie. Ale kiedy i gdzie? Nie potrafił sobie tego przypomnieć. Przejechał palcem po konturach fragmentarycznego rysunku. Linie z pewnością tworzyły łuk, ten zaś z kolei mógł być częścią okręgu. Artemis potarł skronie. Dlaczego pomyślał o kołach zębatych ze swojego snu?


Kobieta cisnęła o ścianę kryształowym kielichem. Szkło rozprysło się z głośnym brzękiem. Przepełniała ją wściekłość. Już nigdy nie zaufa żadnemu najemnikowi. Jak ten dureń mógł pokpić sprawę? Jak w ogóle mógł dać się zabić? Chwyciła ze stołu sztylet i z pasją zaczęła ciąć zdobiącą ścianę tapiserię. Dalej cięłaby na oślep smętnie zwisające strzępy, gdyby ktoś mocno nie chwycił jej nadgarstka.

- Powiadają, że złość piękności szkodzi.

Kobieta prychnęła gniewnie jak rozzłoszczona kotka.

- Jak możesz być taki spokojny, gdy ten imbecyl stracił nasz cenny ładunek?

Wysoki, spowity w ciemny płaszcz mężczyzna roześmiał się gorzko.

- Uwierz mi, konieczność zmiany planów rozdrażniła mnie tak samo, jak ciebie, ale złością nic nie wskórasz. - Mężczyzna odebrał kobiecie sztylet i położył z powrotem na stole. - Jestem pewny, że odzyskamy "ładunek" tak czy inaczej.

- Masz rację, powinnam bardziej nad sobą panować. Pomyślmy raczej o czymś przyjemniejszym. Mamy przecież kolejny fragment układanki. Można więc powiedzieć, że zrobiliśmy krok naprzód.

- Tak, już niedługo spełni się nasze marzenie, lady Reiro. - Była pewna, że mężczyzna uśmiechnął się, mimo iż głęboko nasunięty kaptur skrywał jego oblicze. - Wystarczy odrobina cierpliwości.


zdjęcie ze strony Unsplash

19 wyświetleń2 komentarze

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page