top of page
  • Zdjęcie autoraAnka Mazovshanka

Łzy Złotego Księżyca, rozdział 13 (18+)

Cas nie pamiętał już kiedy ostatni raz porządnie się wyspał. Jego nowy towarzysz co jakiś czas zapadał w pełne koszmarów drzemki, rzucał się na posłaniu i wciąż gorączkował. Cas musiał za każdym razem przytrzymać ręce chłopaka i poczekać, aż napięte mięśnie wreszcie się rozluźnią, a oddech na powrót się wyrówna. Rany goiły się powoli, jednak najwięcej zabiegów wymagała ta na udzie. Cas codziennie zmieniał opatrunki i nakładał świeżą warstwę balsamu, a Tristan bez słowa poddawał się wszystkim zabiegom. Młody mężczyzna wiedział, że Arborianin znosił to wszystko tylko z konieczności. Cóż, na pewno jeszcze przez pewien czas będą skazani na swoje towarzystwo. Tuż przed świtem Cas opuszczał kryjówkę, by przynieść to, co złapało się w zastawione wnyki. Tristanowi powoli wracał apetyt, co jego tymczasowy opiekun poczytywał za dobry znak.

Gdy ciało Arborianina zwiotczało po kolejnym ataku spazmów, Cas odetchnął głęboko i oparł się plecami o ścianę. Ten chłopak był dla niego zagadką. Ilekroć patrzył na jego szlachetne rysy twarzy i smukłe ciało, stwierdzał, że ma przed sobą najpiękniejszą istotę, jaką kiedykolwiek widział. Kiedy jednak dotykał jego ramion i dłoni, wyczuwał twarde sploty mięśni oraz zgrubiałe opuszki palców, co znaczyło, że czymkolwiek się parał, musiał używać fizycznej siły. To dziwne, ale zawsze wyobrażał sobie Arborian jako dumnych arystokratów, nie zniżających się do tak przyziemnych zajęć jak łowiectwo czy tkactwo, a przecież musieli być wśród nich przedstawiciele różnych zawodów.

- Czemu tak mi się przyglądasz? - Z zamyślenia wyrwał go głos Tristana. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że chłopak już nie śpi.

- Upewniam się, czy wszystko z tobą w porządku.

- W porządku. Czuję się już dużo lepiej. - Tristan odwrócił wzrok. - Dziękuję.

- Nie ma za co. - Cas wziął głęboki wdech. - Opowiedz mi o sobie. Jeśli nie masz nic przeciwko.

Tristan poprawił się na posłaniu. Na jego twarzy malowało się zdumienie.

- Dlaczego chcesz to wiedzieć?

- To chyba uczciwe. Powiedziałem ci, kim jestem, a ja o tobie nie wiem nic. Jak widzisz, jesteśmy skazani na siebie, więc miło by było trochę sobie pogawędzić, nie sądzisz?

Arborianin przymknął oczy, ale Cas czytał w nim jak w otwartej księdze. Najwyraźniej chłopak zastanawiał się, ile może wyjawić.

- Jestem... Byłem mechanikiem na friggarze - rzekł wreszcie.

- Ach, to musiało być fascynujące! Na pewno zwiedziłeś wiele krajów i widziałeś piękno Quintii w całej okazałości.

- Poniekąd. Wschody i zachody słońca, rozgwieżdżone niebo, przesłonięte chmurami szczyty gór i migoczące w blasku księżyców wody oceanów. - Na ustach chłopaka błąkał się cień uśmiechu.

- Zazdroszczę ci. Bycie wędrownym kuglarzem to nic romantycznego. Nigdy nie wiem, gdzie będę spał ani czy właściciel tawerny lub zajazdu nie poszczuje mnie psami, jeśli nie przypadnie mu do gustu mój występ. Ale z drugiej strony mam wolność, sam jestem sobie panem i nie muszę słuchać niczyich rozkazów.

- Nie czujesz się samotny? - Tristan przygryzł wargę, jakby obawiał się, że zadał niewygodne pytanie.

- Czasami. Nie mam rodziny, jeśli cię to ciekawi. Nie pamiętam nawet własnej matki. Moja pamięć pełna jest dziur. Wydaje mi się, jakbym od zawsze wędrował od miasta do miasta, zabawiając mieszkańców sztuczkami albo śpiewając starożytne pieśni.

- Czy to nie... - Tristan nie dokończył pytania, bo Cas jednym susem znalazł się przy nim i z całej siły przycisnął dłoń do jego ust. Palec drugiej drugiej dłoni położył na swoich ustach, nakazując milczenie.

Nad nimi coś szurnęło. Ktoś chodził po wieży. Dobiegł ich głos podobny do gniewnego warknięcia. Było ich przynajmniej dwóch. Szuranie powtórzyło się jeszcze kilkukrotnie, a potem zapadła cisza. Cas spojrzał wymownie na Arborianina. Tristan kiwnął głową w odpowiedzi, a wtedy mężczyzna cofnął dłoń. Żaden z nich nie odważył się odezwać jeszcze przez długi czas.

- Myślę, że już tu nie wrócą - wyszeptał Cas. - Na wszelki wypadek nie będę jutro wychodził. Mamy jeszcze trochę mięsa i suszonych owoców.

Następnego dnia Tristan już nie gorączkował, a rana na udzie zaczęła się zasklepiać.

- Wygląda to znacznie lepiej - powiedział Cas, obwiązując nogę Arborianina czystym bandażem.

Tristan zacisnął pięści i odwrócił wzrok. Cas uśmiechnął się smutno.

- Przykro mi, że musisz tolerować mój dotyk.

- To nie tak! Jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie robisz. Ale... - Chłopak znów spuścił głowę. - Jestem dla ciebie ciężarem. Gdyby nie ja, byłbyś już daleko stąd. Może na dworze jakiegoś władcy i zarabiałbyś krocie, występując przed członkami wysokich rodów.

- No nie! Chyba przeceniasz moje zdolności. - Cas nie mógł powstrzymać śmiechu. - Nie przejmuj się, umiem zadbać o siebie. Niedługo wydobrzejesz, a wtedy nasze drogi się rozejdą. Tylko trzymaj się z daleka od kłopotów.

- Postaram się. - Tristan odwzajemnił uśmiech.

Minęły jeszcze dwa dni, zanim Cas zdecydował, że mogą wreszcie opuścić kryjówkę i ruszyć w drogę. Postanowił unikać głównych szlaków, a Tristanowi przykazał nie ściągać z głowy kaptura, który skrywał jego uszy.

- Dotrzemy do najbliższej wioski, a tam będziesz mógł dołączyć do kupieckiej karawany, która zabierze cię do portu.

- Dziękuję za wszystko. Na razie nie mam jak ci się odwdzięczyć, ale jeśli moja rodzina dowie się, że żyję...

- Myślisz, że robię to dla pieniędzy? - przerwał mu Cas. - Nie jestem aż takim draniem.

- Wcale tak nie myślałem! - speszył się Tristan. - Ja...

- Już dobrze. Nie mówmy o tym więcej.

Dzień był pochmurny, mglisty i dziwnie chłodny. Zima najwyraźniej miała przyjść wcześniej tego roku. Szli jarem po grubej warstwie opadłych liści, a konary drzew wokół trzeszczały pod naporem wiatru. Z daleka dobiegło ich krakanie kruka. W południe postanowili przystanąć na krótki odpoczynek i posiłek. Cas zmarszczył brwi, widząc jak niewiele Tristan zjadł. Był dziwnie blady, a na czole perliły się kropelki potu. Czyżby rana znów mu dokuczała?

- Jesteś pewny, że możesz iść dalej? - spytał, patrząc jak Arborianin naciąga głębiej kaptur.

- Tak, wszystko w porządku.

Pod wieczór jednak Tristan zostawał wyraźnie w tyle, a równy oddech zmienił się w sapanie.

- Dość tego! Rozbijemy obóz i ruszymy rano - zarządził Cas.

Arborianin usiadł ciężko na powalonym pniu starego drzewa i zwiesił głowę. Cas podszedł i ściągnął mu kaptur.

- Wyglądasz okropnie. Pozwól, że obejrzę twoją ranę.

- Nic mi nie jest! - Chłopak ze złością odepchnął mężczyznę.

- Uspokój się! - warknął Cas. - Widzę, że coś jest nie tak.

- Przepraszam... - Tristan objął się ramionami. Drżał na całym ciele. - To nic takiego... Czy możesz zostawić mnie na chwilę samego? Proszę... I nie patrz na mnie... Proszę cię...

Cas zupełnie nie wiedział, co ma o tym myśleć, ale kiwnął głową i oddalił się. Ten chłopak intrygował go coraz bardziej.

Tristan zacisnął zęby. "Dlaczego akurat teraz? To takie upokarzające!" Leki doktora Alonzo pomagały, ale teraz gdy ich zabrakło, będzie musiał poradzić sobie tak, jak robił to zanim trafił na Chmurołapa. Zadrżał. Dziwna energia gromadząca się w jego ciele sprawiała, że krew w żyłach była niczym płynny ogień, spalała go od środka. W uszach mu szumiało, dyszał ciężko i miał ochotę krzyczeć. Ta energia musiała znaleźć ujście, a skoro nie mógł użyć jej w walce... Szybko zrzucił z siebie ubranie. Przymknął oczy i pomyślał o "terapii" doktora Alonzo. Ciało Tristana tęskniło za nim. Położył dłoń na swej piersi, serce waliło mu jak oszalałe. Odchylił głowę w tył i zsunął dłoń niżej. Jęknął cicho, gdy dotknął wyprężonego organu. Wysunął biodra do przodu, poruszając ręką coraz szybciej. Palce drugiej dłoni wsunął do ust, by zdławić jęk. Jeszcze trochę... Jeszcze chwila... Wreszcie doszedł i osunął się na kolana. Serce nadal waliło mu jakby chciało wyskoczyć z piersi. To za mało! Wciąż za mało. Wilgotna dłoń Tristana błądziła po jego ciele. Przygryzł wargę i wsunął palce do środka. Jeśli przyjmie odpowiednią pozycję i wygnie odrobinę grzbiet, będzie w stanie dosięgnąć tego jedynego miejsca. Wciągnął głośno powietrze. O tak, właśnie tutaj! Rytmicznie poruszał dłonią, zwiększając tempo. Musiał przełknąć dumę. "A jednak patrzysz. Dlaczego? To boli..." Nie przerwał, chociaż łzy wstydu pociekły mu po twarzy. Głębiej, mocniej! Jak dobrze! Oddech przyspieszył, mięśnie napięły się do granic możliwości. Zastygł w bezruchu, czując ciepłą wilgoć na swojej skórze i przyjemne pulsowanie w lędźwiach. Już po wszystkim. Zimny wiatr smagnął jego rozpaloną skórę niczym bicz. Tristan skulił się, zasłonił głowę rękoma, nawet nie próbował powstrzymać gorzkich łez. Walił pięściami w ziemię, miał ochotę wyć, rozorać paznokciami skórę i wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy. Płakał, aż zaczęło mu brakować tchu, a wtedy poczuł, że obejmują go czyjeś ramiona. Cas klęczał tuż obok, przyciskając głowę Arborianina do swojej piersi. Po jego twarzy również spływały łzy. Nie padło między nimi ani jedno słowo. Nie musiało. Kiedy w końcu Tristan wyrzucił z siebie cały swój ból i frustrację, Cas mokrym kawałkiem tkaniny zaczął ocierać mu twarz, dłonie i resztę ciała. Pomógł mu się ubrać, a potem wcisnął do rąk kubek z jakimś ziołowym naparem.

- Czy czujesz do mnie odrazę? - spytał cicho Tristan.

- Dlaczego miałbym?

- Nigdy nie zapomnę tego, co mi zrobił tamten... - Arborianin unikał wzroku mężczyzny. - A jednak...

- Nie musisz się tłumaczyć. Każdy z nas jest inny i każdy radzi sobie na swój sposób. A teraz grzecznie wypij ten napar. Pomoże ci zasnąć.

Tristan kiwnął głową i upił kilka łyków. Tak, spokojny sen - tego właśnie potrzebował.


zdjęcie ze strony Unsplash

17 wyświetleń2 komentarze

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page