Śniły mu się białe skały. Wznosiły się wysoko ku słońcu, a na ich szczycie błyszczały alabastrowe mury wspaniałych budowli. Były tam strzeliste wieże, kolumnady, łukowate mosty, okazałe wille, wymyślne fontanny, a wszystko to w sąsiedztwie prastarych drzew, które w skwarne dni zapewniały cień. Śnili mu się uczeni przechadzający się esplanadą przy uniwersyteckim ogrodzie. Jedni nieśli naręcza zakurzonych zwojów, inni wdawali się w zażarte dysputy na ten czy inny temat. Śniła mu się kobieta, której twarzy nie mógł dostrzec, gdyż skrywał ją kaptur białej szaty. Stała przy sadzawce i wydawała się obserwować pływające w niej małe złociste rybki. Kiedy jednak odwróciła ku niemu głowę, dostrzegł spływającą po policzku łzę. Zanim słona kropla spłynęła w dół zmieniła się w srebrzysty kryształ, a ten roztrzaskał się o ziemię.
Artemis otworzył oczy i odetchnął głęboko. Znów ten sam sen. Wiele razy zastanawiał się, co mógł oznaczać. Jasne budowle na górskim szczycie były zaledwie mglistym wspomnieniem rodzinnych stron. Już nigdy nie zobaczy ich inaczej niż w snach. Arboricum zostało zniszczone wiele, wiele lat temu. Artemis potrząsnął głową. Trzeba zostawić za sobą przeszłość i stawić czoła teraźniejszości. Zdarzały się dni, gdy miał ochotę zwinąć się w kłębek i płakać, ale wiedział, że rozczulanie się nad sobą nic nie zmieni. Przetarł oczy, przeciągnął się i wstał z łóżka. Czekał go kolejny pracowity dzień. Po kąpieli i pożywnym śniadaniu opuścił swoje lokum na poddaszu i zszedł do Archiwum. To tu przez większość dni katalogował zbiory Królewskiej Biblioteki, naprawiał stare mapy i rekonstruował niemal nieczytelne manuskrypty. Dziś jednak wszedł do sali tylko po to, by spakować kopię mapy do plecaka i zamknąć co cenniejsze zwoje w specjalnej skrzynce. Po drodze do stajni spotkał jednego z asystentów Mistrza, więc polecił mu przekazać, że spodziewa się wrócić pod wieczór dnia następnego. Stajenni uwijali się już przy wierzchowcach, gdy otworzył boks swojej lamukhi. Pon-Pon przywitała go prychnięciem. Nałożył jej uprząż i zamocował sakwy po bokach zwierzęcia. Pon-Pon kręciła się niespokojnie postukując kopytkami, jakby nie mogła doczekać się wyjazdu. Artemis wcale jej się nie dziwił. Lubił swoją pracę w bibliotece, ale to wyprawy w nieznane były jego żywiołem. Wyruszał zawsze podekscytowany i wracał w znakomitym humorze niezależnie od wyniku poszukiwań.
Wyprowadził lamukhę ze stajni i podążył w stronę portu. Ciepły wiatr gnał chmury na niebie, ptaki świergotały w koronach drzew, zapowiadał się naprawdę piękny dzień. Port znajdował się w północnej części dzielnicy. Wiodła do niego pnąca się w górę stroma aleja, na końcu której zbudowano kamienne pomosty. Dziś cumował tylko jeden okręt powietrzny. Żniwa Złotego Księżyca miały się rozpocząć dopiero za dwa tygodnie. Gdy tylko Pon-Pon dostrzegła okręt, stanęła w miejscu i tupnęła głośno. Artemisa zdziwiło jej zachowanie. Do tej pory lamukha chętnie towarzyszyła mu w podróżach, choć czasami miewała swoje humory.
Artemis stanowczo pociągnął za uzdę, ale bez rezultatu. "Co to to nie!" Chłopak wzdrygnął się i rozejrzał dokoła.
- Kto to powiedział? - Wodził wzrokiem po twarzach przechodniów, ale żaden z nich nie zaszczycił go choćby przelotnym spojrzeniem. - Chyba mi się zdawało. No chodź, Pon-Pon!
"Powiedziałam, że się nie ruszę. Wybij to sobie z głowy!"
Artemis w najwyższym zdumieniu popatrzył na lamukhę. Zwierzę przekrzywiło głowę i przewróciło oczami. "Co się tak gapisz?"
- T-to t-ty? - wyjąkał. - Słyszę w głowie twój głos?
"Tak właśnie bym to ujęła."
- Niesamowite! - Artemis dotknął łba lamukhi, jakby właśnie zobaczył ją pierwszy raz w życiu. - Nie miałem pojęcia, że możesz się w ten sposób komunikować.
"Cóż, rozmawiam tylko z tymi, których uznam za godnych tego zaszczytu."
- W takim razie miło mi. - Artemis zdołał już opanować konfuzję i zamierzał dowiedzieć się, czemu Pon-Pon nie odezwała się do niego przez te wszystkie lata, które spędzili razem, ale właśnie doleciał go odgłos uruchamianej maszynerii. - Okręt zaraz odcumuje. Musimy się pospieszyć!
"Puknij się w głowę! Widziałeś kiedyś latającą lamukhę? Ja tam nie wsiądę! Lamukhi nie latają."
- Pon-Pon, proszę! To nie takie straszne. Raz-dwa i będziemy na miejscu. Obiecuję, że po powrocie dostaniesz pięć garści owoców nesterii.
Zwierzę potrząsnęło łbem i prychnęło. "Dziesięć!"
- Siedem. - Artemisowi wciąż ciężko było uwierzyć, że właśnie targuje się z lamukhą.
Pon-Pon zmrużyła oczy i wolno ruszyła przed siebie. "Będę tego żałować."