Wielokrotnie wspominałam, że uwielbiam kostiumy postaci z Commedia dell'arte. Najbardziej zachwycają mnie stroje Pierrota i Arlekina. W jednym podoba mi się proste zestawienie bieli i czerni, w drugim wzór kolorowych rombów lub trójkątów. Bardzo lubię też klimaty cyrkowe, ale nienawidzę prawdziwego cyrku. Zniesmacza mnie dręczenie zwierząt. Fascynuje mnie za to samo wyobrażenie cyrku, zwłaszcza wiktoriańskiego, w którym można znaleźć odwołania do komedii dell'arte. Podobają mi się stare fotografie, na których akrobatki pozują w gorsetach, falbaniastych, kusych spódniczkach i z parasolkami. Kto oglądał "Czarodziejkę z Księżyca" (Sailor Moon), ten zapewne pamięta Dead Moon Circus, cyrkową trupę Królowej Nehelenii. Pełno tam było dziwnych postaci w jeszcze dziwniejszych kostiumach. Ta dziwność przyciągała i odpychała zarazem. Uwielbiam także piosenkę Davida Bowiego "Ashes to ashes" i teledysk, w którym artysta wystąpił w kostiumie pierrota. Żałuję bardzo, że nie zdążyłam wybrać się na wystawę "Cyrk" w Muzeum Rzeźby w Królikarni. Na wystawie pokazano obrazy, grafiki, rzeźby i instalacje inspirowane cyrkiem. Artyści mieli bawić publikę, ale nierzadko za fasadą wesołości kryły się ludzkie dramaty. Akrobaci ginęli podczas przedstawień czy prób, a pokazywane ku uciesze gawiedzi wybryki natury - giganci czy syjamskie bliźnięta - cierpiały z powodu swej odmienności. Cyrk miał swoje blaski i cienie. Zupełnie nie podoba mi się współczesny wizerunek klauna. Zdecydowanie odpychają mnie postacie w typie Ronalda McDonalda, Bozo czy Pennywise. Znacznie bardziej odpowiada mi postać błazna. Jeśli ktoś grywał w gry przygodowe z początku lat 90tych, to być może pamięta "The Legend of Kyrandia" i błazna Malcolma. Wiele z błazna miał Joker w filmach o Batmanie, ale dla mnie jedynym prawdziwym Jokerem pozostanie Jack Nicholson. Inne jego wcielenia odarto z tej błazeńskiej otoczki i postać była już tylko psychopatycznym mordercą. Ogromne wrażenie zrobił na mnie jedyny w Polsce koncert Emilie Autumn. Właściwie trudno tu mówić o koncercie, było to raczej niesamowite show czerpiące garściami z burleski. Ta amerykańska artystka (zresztą moja rówieśniczka) wielkiego talentu wokalnego nie ma, a jej umiejętności jako skrzypaczki trudno mi ocenić, ale jej występy to zawsze uczta dla oczu. Ona sama i towarzyszące jej performerki noszą fantastyczne kostiumy inspirowane epoką wiktoriańską. Na scenie odgrywają role zagubionych dziewcząt, rezydentek lub uciekinierek z zakładu dla obłąkanych. Artystki żonglują ogniem i chodzą na szczudłach.
Odbiegłam jednak trochę od tematu. Jak mówiłam, szalenie podoba mi się wzór rombów, trójkątów czy pasów na kostiumach arlekinów i błaznów, stożkowate czapeczki, kryzy i trójrożne nakrycia głowy z dzwoneczkami na końcach. Odkąd odkryłam na Etsy polską projektantkę ubranek dla Blythe (i nie tylko) w stylu cyrkowym i vintage, wracam tam co jakiś czas. Tym razem podarowałam moim wielkogłowym dziewczynom kombinezon w delikatny wzór różnobarwnych trójkątów. Do kompletu jest kryza i czapka. Wszystko ładnie postarzone przy pomocy herbaty. Dzisiejszą modelką została Ramona. Zdjęcia były okazją do wykorzystania nowych rekwizytów w postaci konika na biegunach i skrzypiec. Konika trochę podrasowałam, bo ogłowie było niewykończone. Niestety nie miałam złotej farby w odpowiednim odcieniu, ale mam nadzieję, że całość wygląda znośnie. Najwyżej, gdy znajdę więcej czasu, przemaluję wszystkie złote elementy na kolor miedziany.