Pisałam już kiedyś, że interesuje mnie sztuka afrykańska, zwłaszcza ta prymitywna, plemienna. Wyjątkowe upodobanie żywię do masek. Najlepiej, żeby nie były to zwyczajne pamiątki dla turystów, ale maski używane w obrzędach i rytuałach danego ludu. Zdobyłam już 3 tego typu maski - dwie ludu Dan i jedną Mangbetu. Wciąż jednak marzyła mi się maska ludu Chokwe żyjącego głównie na terenach Angoli, D.R. Kongo i Zambii. Nie sądziłam, że uda mi się "upolować" maskę w rozsądnej cenie, a do tego trafiającą w moje gusta. Na szczęście zadziałało prawo przypadku. W czerwcu zeszłego roku podczas mojego pobytu we Wrocławiu odbywał się jarmark. Jedno ze stoisk należało do Sklepu Afrykańskiego i tam wypatrzyłam maskę z charakterystycznym znakiem na czole. Upewniwszy się, że to właśnie dzieło ludu Chokwe, zdecydowałam, że to będzie moja pamiątka z Wrocławia. Nie żaden gadżet z wizerunkiem katedry czy krasnali, ale afrykańska maska! Typowe maski Chokwe mają nieco inny znak na czole i przeważnie posiadają sznurkowe dredy. Moja natomiast ma ozdoby z koralików i muszelek kauri. Dostałam do niej gratisowy metalowy stojak, ale i tak powiesiłam ją na ścianie obok Dan i Mangbetu. Teraz brakuje mi już tylko maski Baule, by skompletować dzieła ulubionych afrykańskich ludów.
Niedawno przy okazji zakupów w antykwariacie znalazłam sporą księgę o sztuce afrykańskiej. Mimo iż zawiera więcej zdjęć i ilustracji niż tekstu, to jest to ładne uzupełnienie mojej małej afrykańskiej biblioteczki. Nie przeszkadza mi nawet odcięty róg jednej ze stron i przyżółcone brzegi.
Tym postem żegnam się z blogiem. Osiągnęłam limit miejsca na zdjęcia, a nie zamierzam płacić za przejście do usługi premium, tym bardziej, że mam już sporo innych wydatków. Ciężko byłoby też zaczynać wszystko od nowa i zakładać kolejny blog. Zakończyłam też publikowanie na Twitterze, bo nie zgadzam się z polityką Elona Muska. Od tej pory możecie mnie śledzić na FB i IG. Pozdrawiam i życzę dobrego tygodnia.